Jak „To ja jestem prezydentem USA” Trumpa wszczęło zamieszki w USA
To, co się dzieje w social mediach, kształtuje współczesną politykę. Donald Trump wygrał poprzednie wybory m.in. dzięki kampaniom w społecznościówkach. Teraz zaś próbował utrzymać się przy władzy, pisząc 160 znaków. Wywołał – zamieszki w USA
W chwili, gdy powstaje ten tekst, na Kapitolu jest już względny spokój. 6 stycznia miały tam miejsce zamieszki – zwolennicy Donalda Trumpa wdarli się do budynku amerykańskiego Kongresu, przełazili przez mur, wybili okno, padły strzały. Jedne osoba zginęła, zapewne przypadkowo, kilkunastu policjantów zostało rannych, kilkanaście osób zatrzymano. W obliczu tych wydarzeń senatorowie, którzy mieli zgłaszać sprzeciwy w sprawie wyborów prezydenckich, postanowili się wycofać. Amerykańskie agencje informacyjne przekazywały informacje z niedowierzaniem.
Ale to wszystko po prostu zdarzyło się po tym, jak Donald Trump napisał twitta.
Jak media społecznościowe przejęły władzę nad światem
Media społecznościowe przejęły i rozwinęły funkcję mediów tradycyjnych, pozwalając omijać mainstreamowe redakcje tym, którzy chcieli podzielić się ze światem swoimi przeżyciami, sukcesami, krzywdami i poglądami. Facebook, Twitter czy Instagram dały szansę zaistnieć w świadomości odbiorców całego świata osobom takim jak Anucha “Cha” Saengchart z Tajlandii czy Jakub Łotecki z Polski. Znacie ich?
Cha jest zabawnym chłopakiem, który z umiejętności taniego przebierania się, zrobił trwający od kilku lat światowy przebój – Low Cost Cosplay. Obserwuje go stale na różnych platformach społecznościowych kilkadziesiąt milionów osób z całego świata. Jakub Łotecki bardziej znany jest jako Jakub Czarodziej, przedstawia się jako coach, zaś zarabia (zapewne między innymi) na sprzedaży ubrań. Cha bez mediów społecznościowych mógłby bawić tylko grono znajomych. Mądrości Jakuba Łoteckiego bez social mediów słuchałaby garstka amatorów kieszonkowych poradników „jak żyć”.
Zdjęcia prezentowane w social mediach nie muszą być dobre – mogą być okropne, ale powinny dawać się zapamiętać. Cha robi zdjęcia okropne: światło, kompozycja, wygląd modela – to wszystko jest tanie i biedne, ale ostatecznie jego projekt nazywa się Low Cost Cosplay, czyli przebranie niskobudżetowe. Jakub Czarodziej zdjęcia pokazuje – no, właśnie, tu chciałam automatycznie wstawić określenie „typowe dla mediów społecznościowych” i zastanowiłam się, jak to zdefiniować. W społecznościówkach trzeba wyglądać tak, jakby się miało coś do powiedzenia. Potrzebne są zamyślone spojrzenia, niechcący wyeksponowane atuty sylwetki, kolory powinny nieść zapowiedź głębszych treści, bo. np. foto jest monochromatyczne.
Istnieje coś takiego jak „efekt Instagrama„. Stworzenie odpowiedniego wizerunku w social mediach pozwala stworzyć często zupełnie nieprawdziwy, nowy obraz człowieka. W ten sposób działają zdolni oszuści, pokazując życie, jakie wielu szarych userów chciałoby mieć. Albo i nie oszuści, ale całkiem zwykli ludzie, którzy dzięki umiejętnie dobranym treściom przeradzają się w bezkompromisowych wojowników, fit-herosów, piękności, działaczy, filozofów, ludzi sukcesu itp.
Media społecznościowe wpłynęły na radykalizację zachowań w internecie – ponieważ każdy, bez względu na wiek, płeć, pozycję społeczną oraz walory intelektu może opisać swój pogląd i rzucić się w bój, w jego obronie. Na pewno wiele razy widząc takie zachowania myśleliście „here comes shitstorm” i braliście popcorn, by poczytać, co to „prawaki”, „lewaki”, „madki” lub oszalali wędkarze zaczynali wypisywać.
Wszystko to wyglądało dość zabawnie, dopóki nie okazało się, że zabawne nie jest.
Zróbmy więc prywatkę, jakiej nie przeżył nikt
Po poprzednich wyborach prezydenckich w USA tych, w których wygrał Donald Trump, okazało się, że media społecznościowe straciły swoją niewinność i nie są już tylko tubą wolnego internetu. Serwisy takie jak Facebook czy Twitter okazały się – cóż za niespodzianka, nie działać charytatywnie. Oznacza to, że muszą, a przede wszystkim bardzo chcą zarabiać. Zarabia się zaś – oczywiście – na reklamach.
To wszystko wydaje się dalej w porządku, bowiem reklamy każdy z nas zna od dziecka, znają je nawet ci, których dzieciństwo przypadło na okres gospodarki planowej i centralnego rozdzielnika dóbr, dzięki któremu kupowało się to, co akurat do sklepów „rzucili”, a nie to, co łypało do nas z reklam. Jednak dlaczego taki Facebook miałby się ograniczać do zarabiania na reklamach ciułaczy, którzy uwierzyli w potęgę „zmień pracę, weź kredyt”, skoro może zarabiać na głównych graczach czyli politykach? I dlaczego miałby się ograniczyć do bezmyślnego kolportowania reklam, które sztaby wyborcze po prostu przygotują i opłacą, skoro mógłby sam kreować jak najdokładniejsze dotarcie?
O aferze Cambridge Analytica i książce „Mindfuck” Christophera Wylie było głośno już od dawna. Więc nawet tych, którzy o tym konkretnym tytule nie słyszeli, nie zdziwi twierdzenie, że od kilku lat serwisy takie jak FB po prostu kształtują oblicze współczesnego świata. Całego. I robią to w oparciu o nasze – userów – dane, które im udostępniliśmy. Zdziwią się ci, którzy zaklinają się, że niczego w sieci nie udostępniają, a portali społecznościowych używają tylko do komunikowania się ze znajomymi i przeglądania znajdujących się tam informacji – wasz też śledzą i wasze gusty też dokładnie analizują. Wszystko po to, by podsunąć wam treści, które mogą wpłynąć na wasze wybory. Wszelkie – od kupna napoju po wybór prezydenta w np. takich USA.
Poprzednie wybory w USA, a także kampania związana z Brexitem okazały się być w daleko idący sposób zmanipulowane. Kampanie wyborcze były krojone specjalnie pod potrzeby pojedynczych odbiorców, którym podsuwano specjalnie przygotowane treści radykalizujące, obalające wątpliwości, wpływające na podświadomość lub chociaż siejące zwątpienie.
Kongres USA postanowił w tej sprawie bardzo ostro przepytywać Marka Zuckerberga. Zrobiło się ogólnie nieprzyjemnie. Tak więc przy bieżących wyborach wielkie serwisy postanowiły oświadczyć, że będą przeciwdziałać fejkom, manipulacjom i innym treściom, które są czymś więcej niż normalnym elementem walki wyborczej.
I tak nadszedł 6 stycznia 2021.
I mamy zamieszki w USA
Nie ma co ukrywać – Donald Trump ma dość zwolenników, by przeprowadzić drugą wojnę secesyjną. Jego porażka w wyborach jest bezsporna, ale w dalszym ciągu ma on potężne społeczne poparcie. Można jednak zastanawiać się, czy do tego, co działo się wczoraj na Kapitolu, w ogóle doszłoby, gdyby nie seria tweetów, a także nagranie, które ukazało się jednocześnie na Twitterze, Facebooku i YouTube. Teraz już ich nie znajdziecie, Twitter jako pierwszy ściągnął kontrowersyjne treści i zablokował konto ustępującego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Chwilę później decyzję o zawieszeniu konta Trumpa podjął Facebook. Również Youtube ściągnął wspomniane wideo. Dlaczego?
Dlatego, że zawarte tam treści stały się tam naprawdę sygnałem do ataku. Człowiek, który powinien być poważny i poważnie podchodzić do demokratycznych wyborów, które właśnie miał ostatecznie zatwierdzać demokratycznie wybrany organ ustawodawczy, napisał, że tylko on jest legalnym szefem państwa, że kilka stanów chce skorygować wyniki głosowania, że Mark Pence, dotychczasowy wiceprezydent USA, ma zatrzymać działania Kongresu i że – cytuję – „wygrywamy” – koniec cytatu.
Rzućcie okiem.
To nie był wieczór, jak to bywało parę razy u polskich polityków, gdzie konto prezydenckie przejmował znany hacker, Johnny Walker. To było nawoływanie do łamania prawa i niepokojów społecznych. Trump pisał, że rozumie rozgoryczenie protestujących i zagrzewał ich do walki. Pewnie, gdyby swoje przemówienie wyemitował w telewizji ogólnokrajowej efekt byłby również silny. Ale gdy całość poszła w social mediach i zaczęła rozlewać się viralami po sieci, efekt był jak podłożenie lontu pod beczkę z prochem.
Wielka GAFA
Tu przydałby się spory fragment na temat tzw. Wielkiej Czwórki czyli cyfrowych gigantów, którzy kształtują współczesne – no, nie da się tego inaczej określić – życie na Ziemi. To jest cztery firmy dominujące w cyberprzestrzeni – acz to, że tylko cztery to spore uproszczenie. Google, Facebook, Amazon, Apple i dalej Microsoft, a nawet azjatyckie korporacje nakręcają konsumpcjonizm i kształtują ludzi, przycinając ich i modelując, by stworzyć z nich idealnych klientów. To jednak temat znacznie większy niż – niemały przecież – atak rozjuszonej gawiedzi na Kapitol. W porównaniu z GAFA to co stało się konkretnie wczoraj w USA to jak Marcin Najman na Jasnej Górze vs 150 tysięcy ludzi krzyczących ***** *** na ulicach Warszawy i kolejne miliony w setkach miasta, miasteczek i nawet wsi w Polsce.
Będzie jeszcze o czym pisać. I czytać. Jeśli tylko nie zostaniecie w międzyczasie przykrojeni na modłę GAFy.