LinkedIn jest serwisem mającym na celu łączenie ludzi ze względu na ich aktywność zawodową. Polski LI jeszcze niedawno był kulturalnym i nieco nudnym środowiskiem, umożliwiającym wymianę cv bez dołączania klauzul RODO. Ot, ktoś awansował, a ktoś inny pisał „Gratulacje, Janie Kowalski”. Dziś LI jest siedliskiem trolli, kopalnią fejków i źródłem dezinformacji.
Podstawową różnicą pomiędzy LinkedIn a innymi serwisami społecznościowymi jest forma zwracania się do siebie wzajemnie posiadaczy tamtejszych profili. Na FB z grubsza obowiązuje bezpośrednie zwracanie się w drugiej osobie liczby pojedynczej, na Twitterze można walić obelgami, a na Instagramie najmilsze są emotki i wszelkie uczuciowe inwokacje. Na LI wszyscy kulturalnie zwracają się do siebie oficjalnie: pan i pani.
Robią to nawet trolle.
Kóltura na LinkedIn
O ile na Facebooku w opisach profili możemy znaleźć „mama na pełen etat” czy też „szlachta nie pracuje”, o tyle na LI koło nazwisk znajdują się prawie zawsze pełne nazwy stanowisk i to razem z opisami. Na ogół w języku angielskim, na wypadek gdyby pracodawca z wielkiej amerykańskiej korporacji chciał ubić interes z osobą zajmującą się – cytuję – „holistycznymi finansami”.
Zdjęcia w miniaturach również dość dalekie są od swobodności w pozostałych serwisach. Nie uświadczy się tu zwierzątek zamiast profilówki, rodziny w otoczeniu ani też strojów niedbałych.
Po człowieku biznesu widać, że twardy jak skała.
Po osobie kreatywnej z miejsca widać swobodę i elastyczność.
Nie brak też profili bardziej anonimowych, zawierających imię i inicjał, wypełnionych powietrzem i ewentualnie mających enigmatyczny opis stanowiska jak „Senior Analyst”. Mamy tam również profile z fejkowymi zdjęciami, acz te trzeba umieć rozpoznawać. Nie, żeby to wymagało wyższego wykształcenia i kursów security: ot, czasami jest po prostu za dużo Photoshopa na twarzy w miniaturze zdjęcia profilowego.
Trollkonta
Czy na LinkedIn są trolle? Oczywiście. Czy ich celem jest działalność zgodna z profilem serwisu? Całkiem nie. Co robią trolle na LinkedIn? To co wszędzie – sieją fałszywe informacje, podważają prawdziwość fałszywych, uderzają personalnie w osoby zajmujące się jakąś (aktualnie) kontrowersyjną działalnością, hejtują, stalkują – i robią to na pełen etat.
Trollkonta dzielą się na dwa główne rodzaje: siejące własne treści oraz śledzące interesujące ich cudze treści w serwisie. Troll, który sieje własną dezinformacją jest trollem narażającym się na namierzenie przez moderację i usunięcie konta. To niewielki problem, bo troll żyje z trollowania, ale konta z obserwatorami i zasięgami zawsze szkoda. Lepszą i skuteczniejszą robotę mogą więc zrobić trolle ujawniające się na kontach innych osób.
LI, podobnie jak Twitter, informuje followersów danego konta o każdej aktywności obserwowanej osoby. Polajkowane – widać. Podane dalej – też widać. Komentarz – jak najbardziej widać. W przeciwieństwie do FB czy Instagrama, gdzie aktywności naszych kontaktów są trudno widoczne dla znajomych lub wręcz zupełnie niedostrzegane, LinkedIn sprzyja promowaniu każdych treści z aktywnością fanów.
I prawdę mówiąc to jest woda na młyn każdego uczciwego trolla.
Moja własna imba na LI
Post jednego z managerów świata finansów na LI zobaczyłam dlatego, że ktoś z moich kontaktów polajkował go. Post – jak na współczesne czasy – był niezwykle odważny, ponieważ był promocją przyjmowania trzeciej dawki szczepień. Menagerów ów wrzucił swoje własne zdjęcie ze strzykawką w ramieniu i zachętą do korzystania ze szczepień. W chwili, gdy zobaczyłam ten wpis, miał on około 25 tysięcy wyświetleń i kilkaset komentarzy. Przez chwilę rozważałam dołączenie do dyskusji, ale potem wpadłam na inny pomysł.
Po 10 minutach umieściłam własny post, przywołując w dyskusji owego menagera. Dyskusja w chwili obecnej ma ponad 40 tysięcy wyświetleń, zawiera 45 komentarzy i ma 203 reakcje. Zyskałam dzięki niej kilkanaście nowych znajomości i kilku obserwatorów. Post przyciągnął stosunkowo niewielką ilość trolli, ale na tyle barwnych, że pozwolę sobie je omówić.
Po pierwsze był tam troll, posługujący się okropną polszczyzną rodem z translatora. Troll uaktywnił się pod komentarzem osoby wyrażającej swoje wsparcie dla mojego wpisu. W komentarzu owym znajdowało się sformułowanie „ciemnota”. Troll zaczął więc od podważenia sensu tej wypowiedzi, pisząc „nie czuję, co pani rozumie jako ciemnota”. Ponieważ nie odmówiłam sobie przyjemności zapytania, jaki translator podrzucił owo „nie czuję”, troll drążył dalej, niestety w coraz gorszej polszczyźnie.
Troll wybrał sobie postać kobiecą, na imię dał sobie Grażyna. Próbował też w innym miejscu całkiem niezłego hejtowania, problem jednak stanowiła słaba polszczyzna, więc miał dość kiepski odzew.
Inny troll zaczął rozsądniej – od zrównania kwestii szczepionek z usuwaniem pryszczy. Spokojnie, elokwentnie, dobrą polszczyzną – i zebrał nawet kilka lajków.
Ale pod postem popisywały się nie tylko trolle.
„Odpowiedzialne postawy”
Niestety, choćbym bardzo chciała, nie mogę nazwać wszystkich fejków i hejtów na LI działalnością trolli. Byłoby fajnie, gdybyśmy mieli rzeczywistość składającą się z rozsądnej większości i garstki trollkont, opłacanych przez jednostki odpowiedzialne za systemową dezinformację. Prawdę mówiąc, byłoby znacznie więcej niż fajnie – to byłby idealny świat, w którym ludzie ze sobą rozmawiają, nie ulegając propagandzie podszytej interesami politycznymi, a kierując się rzetelną wiedzą.
Pod moim postem znalazłam kilka komentarzy zdecydowanie nie pochodzących z trollkont, a świadczących o tym, że trolska robota pada na podatny grunt i że będzie jej coraz więcej.
Był komentarz odsyłający pod anonimowe konto na Twitterze (Zaszczepiona Świadomością), prezentujące film o tym jak Bill Gates sam osobiście opowiada o spisku przeciwko ludzkości (w skrócie). Jakoś nikomu do łba nie przyszło, że gdyby Gates organizował spisek przeciwko ludzkości, to nie opowiadałby o nim w wywiadach.
Były też typowe postawy manspaining, objaśniające tak mnie, słabej niewieście, jak i wspomnianemu już managerowi, że promowanie szczepionek „nie przystoi”. Był pan, oświadczający, że przeszedł covid dwa razy i jakoś żyje (to prawdę mówiąc, też troll, ale wyjątkowo dobrze osadzony w rzeczywistości, aż przykro) i wspominający przy okazji o naturalnej odporności, którą przy tej okazji można nabyć.
Były też osoby pouczające mnie, że zrobiłam swój post dla zasięgów. Cóż, Watsonie, nie zaskoczyłeś mnie.
LinkedIn to po prostu serwis społecznościowy
Cóż – serwis społecznościowy po prostu służy do tego, żeby tworzyć treści i promować je w nim. Sensowne i bzdurne, istotne i powierzchowne – wszystkie mogą znaleźć tam miejsce. Na Instagramie można znaleźć ludzi, lubiących pić wódkę – i mają oni tam wielu obserwatorów. Zdziwicie się może, bo nie chodzi o picie jej w jakiś wyrafinowany sposób – po prostu lubią ją pić, przewracać się, robić miny do zdjęć i to zyskuje poklask.
Na Twitterze można pisać o swoim życiu – i robią to gwiazdy i gwiazdeczki porno, umieszczając filmy, zdjęcia i „pozdrawiając wszystkie dziwki”. Serwis społecznościowy daje im taką możliwość.
LinkedIn, mimo szczerych chęci twórców, niespecjalnie się różni od innych serwisów. Tak, myślą przewodnią jest tam życie zawodowe, ale zajrzyjcie na LI, by przekonać się, jak bardzo zostało wyparte przez inne działalności – m.in. antyszczepionkowców.
I tak jak post na LI napisałam dla zasięgów, tak i ten artykuł również jest po to, by go czytać. Może pomoże komuś w poruszaniu się po serwisach społecznościowych i rozpoznawaniu zagrożeń – w tym zagrożeń zdrowia psychicznego.
Zdjęcia Pixabay