Rodzice przez lata powtarzają dzieciom, że kreskówki ogłupiają, telewizja niszczy dzieciństwo, a internet jest zły. Po latach owe dzieci, już jako dorośli, zgłaszają się na terapie, by radzić sobie z problemami, których nie wywołały kreskówki. Teraz do sposobów na krzywdzenie dzieci doszedł sharenting – upowszechnianie szczegółów z ich życia w internecie.
Rodzice, którzy dzielą się szczegółami życia swoich dzieci ze znajomymi, to nic nowego. Niemniej sharenting – zjawisko polegające na dzieleniu się takimi szczegółami w internecie – ma inną skalę niż pokazywanie znajomym zdjęcia trzymanego w portfelu. I niesie groźbę krzywdy.
Sharenting – bo kochamy dzieci
Zdjęcie USG płodu, zdjęcie z porodu, zdjęcie z pierwszych chwil na świecie – radość świeżo upieczonych rodziców jest zrozumiała. Niezrozumiałe jest jednak wysyłanie do sieci zdjęć bardzo intymnych, a także tych, które nie powinny się tam znaleźć, ponieważ dotyczą kogoś innego niż autor postów. Wciągnięci do cyfrowego życia rodzice chętnie dzielą się tymi zdjęciami, które pokazują momenty zawstydzające a nawet upokarzające dzieci. A nawet jeśli ograniczają się do zdjęć „poprawnych politycznie”, to przesadzają z ich ilością, robią z dzieci małych celebrytów.
Czy coś w tym złego?
Informacje zbierane od kilku lat przez polską badaczkę dr Annę Brosch z Wydziału Nauk Społecznych UŚ w Katowicach pokazują polskich rodziców od bardzo wstydliwej strony. Rodzice w bezrefleksyjny sposób naruszają prywatność swoich dzieci. Przy okazji dokumentują swoją nieadekwatność – przedstawiając bez skrępowania nagrania i zdjęcia wstydliwe, ośmieszające, ukazujące granie na emocjach dzieci. Uczą nienaturalnej, balansującej na granicy bezpieczeństwa otwartości w mediach społecznościowych.
Zjawisko sharentingu dotyczy aż 1/4 rodziców.
Dr Anna Brosch przeprowadziła badania w 2018 roku wśród 1036 rodziców dzieci w wieku przedszkolnym.
Nie tylko rodzice lubią zdjęcia
Nieodpowiedzialne zachowanie rodziców może zostać wykorzystane do prześladowania dzieci. Rodzice wysyłają zdjęcia swoich dzieci do internetu i bywa, że starają się ograniczyć grupę osób, która mogłaby te obrazy obejrzeć. Nie biorą pod uwagę, że już tylko zwykła nieostrożność odbiorców, może sprawić, że zdjęcia dzieci przestaną być prywatne.
Umieszczanie zdjęć nagich dzieci lub ukazujących intymne części ciała to nic innego jak tworzenie treści, które mogą być wykorzystywane jako materiały pedofilne. Umieszczanie materiałów pokazujących tryb życia dziecka i jego rodziny może z kolei doprowadzić do innych przestępstw jak oszustwa, wymuszenia, kradzieże a nawet kradzież tożsamości.
Przestępców zainteresowanych dziećmi jako bezwolnymi obiektami podnieca ich bezradność – przykro pomyśleć, że dumni rodzice klikając „share”, również ekscytują się bezradnością swoich dzieci.
To, jak się okazuje, nie dzieciaki głupieją od technologii, a ich rodzice i to na nich powinno się kierować edukację na tematy prywatności i bezpieczeństwa.
Foto Marcin Kolacz z Pixabay