Możecie pójść na dwugodzinny spektakl do opery wraz setką melomanów, ale nie wyjdziecie na lunch do pobliskiego bistro. Możecie wybrać się do kasyna, ale nie macie szans na kolację z przyjaciółmi. A jednak w ławach rządowych panuje atmosfera bliska entuzjazmu w kwestii sposobu w jaki luzuje się lockdown. Jest dobrze a nawet najlepiej.
Jarosław Gowin na Twitterze cieszy się, bo według badań polskie podejście do gospodarki w pandemii jest najbardziej łagodne w Europie.
W Czechach, co warto przypomnieć, od 5 października 2020 obowiązuje stan wyjątkowy. Lockdown oznacza, że jest godzina policyjna, a swobodnie wychodzić można tylko na spacerek z psem. Ustanowiono zakaz spotykania się więcej niż dwóch osób na raz, jeśli nie zamieszkują na co dzień pod jednym dachem. Działają tylko te sklepy, które sprzedają towar uznany za niezbędny: spożywcze, drogerie, apteki, zoologiczne, pasmanterie, kioski, trafiki z tytoniem, stacje benzynowe. W sklepach wielkopowierzchniowych zakazono sprzedaży towarów, które nie należą do niezbędnych. W ten sposób zlikwidowano uprzywilejowanie sieci handlowych, które w lockdownie sprzedawały wszystko, podczas gdy wyspecjalizowane placówki nie mogły prowadzić sprzedaży.
A mimo to Gowin cieszy się, że w Polsce jest lepiej niż w Czechach.
Lockdown and up
W ramach poluzowania obostrzeń pandemicznych pozostawiono zamknięte lokale gastronomiczne czyli bary, restauracje, kawiarnie, cukiernie, a także puby i kluby. Lokale te zamknięto na 2 tygodnie 24 października czyli minęło już ponad sto dni dwutygodniowego lockdownu branży.
Restauracje i bary jeszcze mają szansę jako tako działać na granicy opłacalności, jeśli mają możliwość organizowania dostaw swoich wyrobów. Kawiarnie, puby, kluby mierzą się z perspektywą zamknięcia się na stałe. Business Insider cytuje sekretarza Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej, Sławomira Grzyba, który twierdzi, że 20 tysięcy podmiotów z branży nie dostało żadnej pomocy z tarcz.
Jarosław Gowin komunikuje też satysfakcją, że rząd pomaga w pandemii branży hotelarskiej.
Hotele jutro faktycznie się otwierają na – nomen omen -pół gwizdka, bo na 50 procent miejsc. Klienci hoteli będą mogli korzystać z hotelowej gastronomii – w pokojach. Za jednym zamachem zezwala się na otwarcie kin, teatrów oraz stoków narciarskich. Kina i teatry – mogą wpuszczać widzów na (w uproszczeniu) co drugi fotel, oczywiście z maseczkach.
Kina w rzeczywistości nie otwierają się, bo przygotowanie planu dystrybucji filmów w niepewnych czasach może być trudne, jeśli nie niemożliwe. Malutkie, najstarsze w Polsce i jedno z najstarszych na świecie kino Pionier w Szczecinie potrzebuje dodatkowego czasu, żeby się otworzyć dla widzów. Helios z cała swoją siecią – nie otwiera się wcale. Kina mają przed sobą jeszcze jedno – perspektywę, że po czasie bez dochodów a ze stratami, dostaną już w lipcu kolejny podatek do zapłacenia.
Danina czyli „składka” oraz fleszem po oczach
Kina będą płacić podatek od reklam. To zła informacja dla kinomanów. Bilety kinowe, drożejące przez lata w taki sposób, że wyprawa na kreskówkę dla dzieci mogła dla rodziny oznaczać wydatek około 100 złotych, wreszcie w ostatnim przedpandemicznym okresie potaniały. Teraz podrożeją, bo kina będą płacić dodatkową „składkę” od reklam, a to dzięki reklamom bilety mogły być tańsze. Kina złapały się na projektowaną przez rząd ustawę o podatku medialnym. Będą płacić procent od budżetu reklam, emitowanych w kinach. Taki sam podatek będą płacić serwisy internetowe, gazety papierowe, stacje radiowe i telewizyjne. W teorii będą tez płacić go media państwowe, z tym że te będą i tak otrzymywać dotację na swoje działania od państwa.
Przetaczająca się falą dyskusja na temat tego, czy media powinny płacić taki podatek (oraz kina) czy nie, zasłoniła mały fakt dotyczący jednej z polskich dziennikarek. Fotoreporterka, Agata Grzybowska, wykonująca swoją pracę podczas jednej z demonstracji Strajku Kobiet, została zatrzymana z zarzutem napaści na policjanta. Kilka dni temu w jej sprawie zapadł wyrok, została skazana za naruszenie nietykalności cielesnej policjanta i występek chuligański. Miała, rzekomo, czego nie widać na nagraniach ze zdarzenia, kopnąć policjanta w tłumie.
Już w kwietniu ubiegłego roku organizacja Reporterzy Bez Granic w swoim raporcie mówiła, że Polska jest na niepokojąco niskim miejscu pod względem wolności prasy. Polska zajęła 62 miejsce na 180 (w 2019 była na 59). Organizacja skomentowała, że działania rządu skierowane na podporządkowanie sobie wymiaru sprawiedliwości i narastająca tendencja władz, by opinie krytyczne traktować jako sprzeczne z prawem, mają wpływ na wolność wypowiedzi. Czekamy na raport za 2020 – bo teraz względem dziennikarzy podejmowane są działania takie jak wobec Grzybowskiej. A Grzybowska nie jest jedyna.
Do tego projektowany podatek, który może wyciąć z rynku małe, lokalne oraz specjalistyczne redakcje, dodatkowo wpływa na swobodę wypowiedzi.
Wszyscy się nie przekwalifikujemy
Obecny obóz rządzący od kilku już lat demonstruje niefrasobliwe lekceważenie interesów kolejnych grup zawodowych. W 2017 posłanka PiS Józefa Hrynkiewicz wysyłała za granicę młodych lekarzy, kwitując ich roszczenia słowami „Niech jadą”. Obecnie „nie są nam potrzebni” dziennikarze i media.
Nie są też potrzebne siłownie (wciąż nieotwarte) i obiekty sportowe „pod dachem”, w tym zadaszone lodowiska (zimą. Zapewne otworzymy je na wiosnę) – tak kilka tygodni temu komentował rządowy ekspert, profesor Horban, bo można kupić sobie hantle i ćwiczyć w domu.
Nie są potrzebne lokale gastronomiczne, baseny, a w dalszej perspektywie kina. Amatorom oglądania filmów online (taniej niż w kinie!) przypominamy, że rząd szykuje również ustawy mające na celu regulację internetu, o której napiszemy wkrótce, bo i tu nie bardzo jest się z czego cieszyć.