XX wiek przyniósł Europie niespotykane dotąd nowe Wędrówki Ludów. Pierwsza, słabo poznana i niewiele badana rozpoczęła się wraz z I Wojną Światową. Zaledwie sto kilkanaście lat temu Polacy byli w takiej samej sytuacji jak współcześni uchodźcy: bieżeńcy. Wtedy uzyskali pomoc od Rosjan, Białorusinów, Ukraińców, Tatarów, Kazachów i wielu innych…
My, Polacy patrzymy z dystansem i często z niechęcią na współczesne ruchy migracyjne w Europie. Żyjąc w centrum najmniejszego i najbogatszego kontynentu, który od kilkudziesięciu lat nie zaznał krzywdy wojny, głodu i zniszczenia, traktujemy z wyższością zarówno emigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, jak i migrację zarobkową z byłych krajów ZSRR. Przez stulecia ziemia polska nie straciła w krótkim czasie milionów mieszkańców. Pierwszy znany raz w V wieku, podczas Wędrówek Ludów. Ale ich przyczyny były nieco inne, proces ciągle jest badany i słabo udokumentowany. Potem przez 15 stuleci trwała względna stabilizacja, ruchy ludnościowe, jeśli już były, to na stosunkowo niewielką skalę i raczej lokalnie.
A potem przyszedł czas bieżeńców.
My, bieżeńcy
Kiedy w 1914 roku Europę ogarnął konflikt międzynarodowy, strach i niepewność jutra zawładnęła całym polskim społeczeństwem. Do tego stopnia, że wiosną 1914 roku chłopi przestawiali widzieć potrzebę zasiewania pól, bo „przyjdzie Niemiec albo nawet swoje wojsko i wszystko zniszczy” (cytat Prymaka-Oniszk A., 2016, dalsze cytaty z tego samego źródła).
W 1914 roku Polska nadal podzielona była między trzech zaborców: Austrię, Prusy i Rosję a państwa polskiego nie było na mapach światowych. Jedynie wielowyznaniowa i wielokulturowa ludność, mówiąca różnymi dialektami polskimi, pozostała po dawnej potędze I Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Początkowo pierwsza wojna światowa nie dotknęła szczególnie ziem polskich, życie toczyło się nadal ustalonym trybem, tylko wieści z coraz bliższego frontu walk i pobór milionów rezerwistów potęgowały grozę sytuacji.
2 maja 1915 roku sprzymierzone wojska niemieckie i austro-węgierskie w bitwie pod Gorlicami pokonały Rosjan, którzy zaczęli się wycofywać w kierunku północnym i północno-wschodnim. Dopiero, kiedy walki między zaborcami przeszły na ziemie Galicji i południowej Lubelszczyzny rozpoczął się tragiczny okres wojenny, który przyniósł zniszczenia, mordy cywilnej ludności, gwałty, rabunki i głód.
Wycofująca się armia rosyjska stosowała zasadę spalonej ziemi. Szybka ewakuacja administracji państwowej, zasobów urzędów carskich oraz co znaczniejszych obywateli w głąb Rosji była pierwszym kamykiem, który poruszył późniejszą lawinę. Kilkutygodniowa kampania propagandowa miała na celu „dobrowolne” wyprowadzenie także ludności cywilnej pochodzenia polskiego. Dużą rolę odegrał tu kościół prawosławny, który najgłośniej nawoływał do ucieczki swoich wyznawców, jednak również w wielu parafiach katolickich księża poddali się wpływom propagandy. Szerzące się plotki, że „Niemcy babom cycki będą obcinać, dzieci nabijać na szable albo wrzucać do studni, starych żywcem wpychać w ogień” a „mężczyzn będą kastrować”1 lotem strzały szerzyły się po wsiach. Pierwsze ucieczki zaczęły się od terenów, gdzie front był tuż tuż: z północnej Galicji i Mazowsza. Jeszcze przez żniwami, w upalnym czerwcu i lipcu 1915 roku chłopi zaczęli pakować swój dobytek na wozy: dzieci, trochę zapasów z komór, pierzyny, naczynia, koty, psy. Do wozów przywiązywali krowy, kozy a nawet świnie i wraz z sąsiadami wyruszali w drogę.
Przed siebie
Im dalej na wschód, tym bardziej fala ludzka wzbierała na sile, początkowe strumyczki łączyły się w wielkie rzeki na wszystkich drogach, które prowadziły na wschód. Opornych wojsko carskie „przekonywało” nahajkami, więc większość wsi pustoszało całkowicie. Im dalej szli, tym mniejszą mieli nadzieję na powrót. Stopniowo zapasy, zabrane z domów, topniały. Setki tysięcy głodnych ludzi i zwierząt trzeba było nakarmić i napoić. Rozpoczęły się kradzieże żywności i napady na mieszkańców terenów, przez które przechodziły setki tysięcy uchodźców, którzy dalej szli, choć zbliżała się już jesień. „Na łąkach, w lasach, na polach nie ma ani źdźbła trawy. Tysiące bieżeńców, niczym szarańcza, ogołociły przydrożną okolicę (…) Nie ma czym karmić koni, zwierzęta gwałtownie słabną.”2 „Dwory wystawiają straże, z widłami i psami. Gazety w Rosji piszą o demoralizacji bieżeńców, o braku szacunku dla cudzej własności. (…) Także w miastach (…) patrzą na bieżeńców z niepokojem. Tarasują ulice, ich konie zostawiają sterty odchodów. Oni sami załatwiają potrzeby fizjologiczne, gdzie popadnie; toalet po drodze przecież brak”3
Dramatyczne warunki, brak żywności, dostępu do bieżącej wody, opieki zdrowotnej, epidemie cholery i tyfusu powodowały coraz liczniejsze zgony. Trasę ucieczki zaczęły znaczyć kolejne krzyże, tym liczniejsze im dalej szli.4 Umierały głównie kobiety i dzieci. Jeśli w rodzinie umierała pierwsza matka, to wkrótce potem i jej potomstwo. Mężczyźni nie zajmowali się wtedy dziećmi, nie potrafili. Jeśli wśród towarzyszy niedoli nie znalazła się inna pomocna kobieta, to dzieci marły masowo. W serce zapada opowieść o „Pogrzebie żywej dziewczynki”
„Wysoki, barczysty mężczyzna z dziewięcioletnią dziewczynką przeciska się przez tłum wokół punktu pomocowego.(…) Zabierajcie – mówi szorstko mężczyzna, prawie krzyczy. Dwa miesiące ją wiozłem, dalej nie dam rady, sił brak. To siostrzenica – tłumaczy przybyły. Jej matka, moja siostra, zmarła w drodze, chora już była, jak wyjeżdżaliśmy. Tego samego dnia umarła i moja żona. Nocą na drodze je zostawiłem, bo nie było kiedy pochować (…) Własnych dzieci mam czworo. Gdy pada deszcz, przykryję je derką. Nic więcej z domu nie wzięliśmy… (…) Więc derką dzieci przykryję, a sam i ona mokniemy po drodze jak te psy. Mnie nic, ja mężczyzna, ale ona … żal patrzeć. Drży jak liść. Wóz u mnie malutki, swoje dzieci ledwo się mieszczą do spania. A ona na ziemi się kładzie. Żal oddawać, ale co mam robić? Z jedzeniem to samo – jej daję, swoim od ust odbieram. Nie dam już rady, zabierajcie. I tak ją zostawię.
Dziewczynka spuszcza głowę, biała chustka zasłania jej oczy. Chude rączki międlą rąbek fartuszka. Mężczyzna wyjmuje papiery, szuka dokumentów (…) i kryje twarz w czapce. Wydaje się, że hamuje narastający szloch. Odwraca się i odchodzi. Gdy wieś dziewczynki odjeżdża, ona wciąż stoi przed punktem pomocowym. Ludzie schylają głowy, mężczyźni zdejmują czapki. Jakby żegnali nieboszczyka”.
Na pomoc bieżeńcom
Już w sierpniu Rosjanie zaczynają dostrzegać problem, Wszechrosyjski Związek Ziemstw i Miast oraz Komitet Doraźnej Pomocy Osobom Dotkniętym Wojennym Ubóstwem JCW Wielkiej Księżnej Tatiany Mikołajewny obejmuje swą pomocą i uchodźców z dawnych ziem polskich. W obozach tymczasowych pojawiają się polowe kuchnie, w których uchodźcy mogą liczyć na minimalny, ciepły posiłek, rozdawane są też ubrania, bo przecież wielkimi krokami zbliża się jesień a oni wyszli z domów upalnym latem, tak jak stali i nie mogli przewidzieć, że będą potrzebne kożuchy czy dodatkowe przykrycia.
Na podstawie ustawy o zabezpieczeniu potrzeb uchodźców z 30 sierpnia 1915 roku Rosjanie powoli organizują pomoc, która polega na rozwiezieniu koleją i statkami ludzi z dużych skupisk i obozowisk w głąb Rosji. Większość uchodźców trafia do zwykłych ludzi, którzy zadeklarowali pomoc: Rosjan, Tatarów, Czuwaszy, Kazachów, Kirgizów i wielu innych. Dali im dach nad głową, jedzenie i utrzymanie a potem pracę, szkoły dla dzieci i normalne, bezpieczne życie. We wspomnieniach dominuje pamięć o szczodrości dla bieżeńców „Przyjechaliście, nic nie macie. A u nas jest taka zasada: gdy jedna ręka daje, druga nie może tego widzieć (Ewangelia według św. Mateusza, Mt 6,1-6.4) .Część, zwłaszcza dzieci trafiło do obozowych sierocińców. Do pomocy włączają się charytatywne organizacje polskie, które działają głównie w obozach i obejmują swoją opieką osoby deklarujące wyznanie katolickie i narodowość polską.
Szacuje się, że w 1915 roku z Polski uciekło, bądź przymusowo zostało wygnanych od 1,5 do 2 milionów ludzi, jednak organizacje rosyjskie spisujące bieżeńców, odnotowują tylko 750 tysięcy osób potrzebujących pomocy. Większość z brakującego miliona zmarła po drodze, część nie została objęta jakąkolwiek pomocą.
Niewygodni bieżeńcy
Osobną historią są losy polskich bieżeńców w Rosji, podczas krwawej rewolucji październikowej a także powrót części z nich do nowej Polski, która ich wcale nie chciała….
Bieżeńcy przez długie dziesięciolecia byli tematem niewygodnym dla wszystkich władz. Nie uczono o nich w szkołach, na lekcjach historii, nie pisano książek, nie opracowywano nielicznych zachowanych w archiwach materiałów. Zostali całkowicie zapomniani, pamiętani tylko przez nielicznych potomków.
W 2016 roku ich losy odkurzyła Aneta Prymaka-Oniszk w reportażu „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy”. Ten przejmujący, emocjonalny opis, oparty na wspomnieniach polskich wygnańców, zapada na długo w pamięć.
Mniej więcej w tym samym czasie Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie wydał skromny album z fotografiami, koncentrujący się głównie na polskiej pomocy dla bieżeńców. W 2017 roku powstał dokumentalny film Jerzego Kaliny, zrealizowany przez telewizję Belsat, pokazywany jedynie na seansach w podlaskich domach kultury. I to by było na tyle, jeśli chodzi o popularyzację tematu. Niewiele. A ten zapomniany wymaga ciągłego nagłaśniania i przypominania. Bo historia kołem się toczy i daje nam wskazówki, jak jej nie powtarzać. Jak zachować ludzką twarz w najgorszych nawet czasach.
Źródła: biezenstwo.pl, orthodox.fm, wyborcza.pl, filmpolski.pl oraz Prymaka – Oniszk A., 2016 Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy, Wołowiec, Korzeniowski M., Latawiec K., Tarasiuk D., Żwanko L. 2016 Uchodźctwo polskie w Rosji w latach I wojny światowej, Lublin
Zdjęcie autorstwa Loraine – Praca własna, CC BY-SA 4.0, Wikimedia Commons